 |
Kathy
Reichs
Nagie
kości
Jest upalne lato. W Charlotte Dr. Temperance Brennan
- ekspert w dziedzinie antropologii sądowej, oczekuje
na swe pierwsze od lat wakacje. Wszystko wydaje się
być gotowe, kiedy nagle zaczynają pojawiać się kości.
W żelaznym piecyku na drewno zostają odnalezione zwęglone
zwłoki noworodka. Jego matka - Tamela Banks, która sama
jest jeszcze dzieckiem, znika w niewyjaśnionych okolicznościach.
Słoneczne popołudnie. Na polu kukurydzy w Północnej
Karolinie, rozbija się niewielki samolot. Ciała pilota
i pasażera są tak spalone, że ciężko je zidentyfikować.
Najbardziej zagadkowe są jednak kości, znalezione na
dalekiej farmie nieopodal Charlotte. Co takiego odkopał
pies pani antropolog - Boyd? Wydaje się, że szczątki
należą do zwierzęcia, jednak analiza laboratoryjna odkrywa
szokującą prawdę.
|
Jaką historię opowiedzą kości? Analizy zdjęć rentgenowskich
i badania DNA są bardzo niejasne Kto usiłuje powstrzymać Tempe
przed poznaniem odpowiedzi? Ktoś ją śledzi. Trzeba go powstrzymać,
zanim będzie za późno.
Z zadziwiającą autentycznością, na jaką mogą sobie pozwolić
jedynie eksperci z dziedziny antropologii sądowej, "Nagie
Kości" poruszają istotne kwestie i do samego końca budzą
w czytelniku grozę.

PRZECZYTAJ FRAGMENT:
Z dudniącym sercem zerwałam się z krzesła.
Zgromadzeni wokół domu goście wyglądali niczym rozmazany obraz
na ogromnym poliekranie. Ci, którzy stali najbliżej zespołu,
spacerowali, gawędzili i jedli, niepomni na rozgrywającą się
w lesie tragedię. Ci po stronie zrujnowanej stodoły zamarli
w bezruchu i z otwartymi ustami spoglądali w kierunku, z którego
dobiegał wrzask.
Lawirując pomiędzy krzesłami, stołami i ludźmi, pognałam w
stronę lasu, słysząc, jak Katy i pozostali niemalże depczą
mi po piętach.
Boyd nigdy nie skrzywdził żadnego dziecka, co najwyżej mógł
na nie warczeć. Ale było gorąco, a on był podekscytowany.
Czy to możliwe, że któreś z dzieci sprowokowało go lub rozdrażniło?
Czy Boyd rzucił się na któreś z nich?
Słodki Jezu.
Oczyma wyobraźni zobaczyłam ciała ofiar rozszarpanych przez
zwierzęta. Widziałam ziejące pustką kratery rozerwanego mięsa
i zwisające z głów płaty oderwanej skóry. Ogarnął mnie strach.
Mijając stodołę, zobaczyłam przejście między drzewami i zbiegłam
z opadającej w dół piaszczystej ścieżki. Gałęzie i liście
szarpały mi włosy, drapiąc skórę na rękach i nogach.
Wrzaski stały się jeszcze bardziej przeraźliwe i donośne.
Nie ustawały nawet na chwilę, łącząc się w makabryczne crescendo
lęku i paniki.
Biegłam dalej.
Nagle krzyki ustały, jednak cisza, która po nich nastąpiła,
była jeszcze bardziej przerażająca.
Słyszałam jedynie ujadanie Boyda, wciąż tak samo oszalałe
i bezlitosne.
Poczułam spływające po twarzy krople zimnego potu.
Chwilę później zauważyłam trójkę dzieci zbitych w gromadkę
za ogromnym żywopłotem. Przez szparę w liściach dojrzałam
tulące się do siebie dwie dziewczynki. Trzecie z dzieci, chłopiec,
trzymało rękę na ramieniu dziewczynki w koszulce Bible Girl.
On i jego młodsza towarzyszka patrzyli na Boyda, a ich niewinne
twarze zniekształcała fascynacja zmieszana z obrzydzeniem.
Starsza dziewczynka w koszulce Bible Girl miała zamknięte
oczy, do których przyciskała dodatkowo zaciśnięte piąstki.
Od czasu do czasu jej drobna pierś unosiła się spazmatycznym
łkaniem.
Na drugim końcu żywopłotu zauważyłam Boyda. Pies to rzucał
się do przodu, to odskakiwał, za każdym razem kłapiąc zębami,
jak gdyby chciał pochwycić coś, co leżało na ziemi. Co kilka
sekund zwracał pysk ku górze, wydając z siebie serię piskliwych
szczeknięć. Sierść miał zjeżoną, przez co przypominał wielkiego
rudobrązowego wilka.
- Nic wam się nie stało? - wydyszałam, przeciskając się przez
szparę w żywopłocie.
Odpowiedziały mi trzy pełne powagi kiwnięcia głową.
Tuż za moimi plecami pojawili się Katy, Palmer i jeden z McCraniech.
- Komuś coś się stało? - jęknęła Katy.
Dzieci potrząsnęły głowami, a dziewczynka w koszulce Bible
Girl wydała z siebie stłumiony szloch.
Chwilę później podbiegła do McCranie'ego i niemal wpadając
na niego, oplotła go ramionami. Mężczyzna uspakajająco pogłaskał
zygzak między jej kucykami.
- Już dobrze, Sarah. Nic ci nie jest.
Po tych słowach podniósł głowę.
- Moja córka jest trochę nerwowa - wyjaśnił.
Dopiero teraz spojrzałam na Boyda i niemal od razu wiedziałam,
co się stało.
- Boyd!
Na dźwięk swego imienia pies błyskawicznie się odwrócił. Kiedy
zobaczył Katy i mnie, skoczył ku nam, wilgotnym nosem szturchnął
moją dłoń i, ujadając, wrócił do żywopłotu.
- Przestań! - krzyknęłam, schylając się, by złagodzić atakującą
mój bok bolesną kolkę.
Kiedy Boyd nie jest przekonany co do słuszności wydawanych
mu poleceń, podnosi zarośnięte długą sierścią brwi, jak gdyby
chciał zapytać "Czyś ty oszalała?".
Dokładnie to robił w tej chwili.
- Boyd, siad!
Pies zignorował polecenie, odwrócił się i zaczął szczekać.
Sarah McCranie z jeszcze większą siłą przylgnęła do ojca.
Pozostałe dzieci patrzyły na mnie z niemą fascynacją.
Chwilę później powtórzyłam polecenie.
Tym razem Boyd odwrócił głowę i uniósł brwi, jak gdyby chciał
powiedzieć "Jaja sobie robisz?".
- Boyd! - Opierając lewą rękę na udzie, wymierzyłam palec
wskazujący prawej ręki prosto w jego pysk.
Pies przechylił głowę, parsknął i usiadł.
- Co mu jest? - Katy dyszała tak samo jak ja.
- Głupek pewnie myśli, że odkrył zaginioną kolonię z Roanoke.
Boyd siedział teraz tyłem do żywopłotu; uszy położył po sobie
i wydał z siebie głęboki, gardłowy pomruk.
- Co?
Ignorując pytanie, zaczęłam przedzierać się przez korzenie
i gęste podszycie. Kiedy tylko się zbliżyłam, Boyd zerwał
się z ziemi i spojrzał na mnie wyczekująco.
- Siad.
Tym razem posłuchał komendy i usiadł.
Ostrożnie, jak tylko mogłam, kucnęłam przy nim.
Boyd skoczył w górę; jego sztywny ogon drżał niespokojnie.
Na krótką chwilę serce zamarło mi w piersi.
Znalezisko Boyda było dużo większe, niż mogłam się tego spodziewać.
Jego ostatnim odkryciem była wiewiórka, prawdopodobnie martwa
od dwóch, trzech dni.
Podniosłam wzrok. Boyd patrzył na mnie oczami, w których wyraźnie
widać było teraz białka; znak tego, jak bardzo był podenerwowany.
Spoglądając na wykopany u moich stóp kurhan, zaczęłam podzielać
jego niepokój. Chwilę później podniosłam z ziemi suchy patyk
i wetknęłam go w sam środek znaleziska. Plastikowa folia pękła
z trzaskiem i znad liści uniósł się odór gnijącego mięsa.
Dookoła zaroiło się od much, których tłuste ciała opalizowały
w gorącym, lepkim powietrzu.
Boyd, który był samoukiem w dziedzinie odnajdywania zwłok,
ponownie poderwał się z ziemi.
- Cholera.
- Co?
Gdzieś za plecami usłyszałam szelest liści; znak, że Katy
szła w naszą stronę.
- Co tym razem znalazł? - Chwilę później przykucnęła przy
mnie i niemal natychmiast odskoczyła jak oparzona, zakrywając
usta dłonią. Zdenerwowany Boyd tańczył wokół jej nóg.
- Co to jest, do cholery?
Chwilę później dołączył do nas Palmer.
- Coś martwego. - Po wygłoszeniu tej niezwykle błyskotliwej
uwagi, ostentacyjnie zatkał nos. - Człowiek?
- Nie jestem pewna - odparłam, wskazując na częściowo odsłonięte
szczątki wystające z dziury, którą Boyd wyrwał w plastiku.
- Z pewnością nie jest to pies ani jeleń.
Przyjrzałam się rozmiarom na wpół zakopanej plastikowej torby.
- Niewiele zwierząt osiąga takie rozmiary.
Rozgrzebując patykiem ziemię i liście, ostrożnie zbadałam
glebę.
- Żadnych śladów sierści.
Boyd, który stał teraz obok mnie, próbował obwąchać znalezisko,
jednak odepchnęłam go łokciem.
- Jasna cholera, mamo. Nie na pikniku.
- Myślisz, że ja miałam ochotę na coś takiego?
Mówiąc to, machnęłam ręką w kierunku szczątków.
- Zamierzasz zbadać to coś?
- Może to nic takiego, jednak coś tu jest i należy się tym
odpowiednio zająć.
Katy jęknęła.
- Posłuchaj, nie podoba mi się to tak samo jak tobie. Do tego
w poniedziałek wyjeżdżam na plażę.
- To chore. Dlaczego nie możesz być taka, jak inne matki?
Dlaczego nie możesz - spojrzała na Palmera, później znowu
na mnie -piec ciastek?
- Wolę gotowe ciastka Fig Newtons - warknęłam, dźwigając się
z ziemi. - Lepiej, żebyście zabrali stąd dzieci - zwróciłam
się do ojca Sarah.
- Nie! - krzyknął chłopiec. - To jest martwy facet, prawda?
Chcemy widzieć, jak wykopujecie trupa. - Jego twarz była czerwona
i błyszcząca od potu. - Chcemy wiedzieć, kogo wykopiecie!
- Tak! - krzyknęła mała dziewczynka, która wyglądała, jak
Shirley Temple w różowych dżinsowych ogrodniczkach. - Chcemy
zobaczyć trupa!
Przeklinając w głębi duszy telewizyjne programy o przestępcach,
ostrożnie dobierałam słowa. - Pomożecie w śledztwie, jeśli
się zastanowicie, opowiecie o tym, co tu zobaczyliście i złożycie
zeznania. Moglibyście to zrobić?
Dzieciaki wymieniły spojrzenia, a ich wielkie niczym spodki
oczy stały się jeszcze większe.
- Tak - odparła mała Shirley Temple, klaszcząc tłustymi rączkami.
- Złożymy fajne zeznania.
***
O czwartej na miejsce zbrodni przyjechał zespół dochodzeniowy.
Kilka minut później pojawił się Joe Hawkins, śledczy z biura
lekarza sądowego okręgu Charlotte-Mecklenburg, który tego
dnia dyżurował pod telefonem. Do tego czasu większość gości
zebrała już swoje krzesła i koce i odjechała.
Katy, Palmer i Boyd również.
Znalezisko Boyda leżało za żywopłotem oddzielającym posiadłość
McCraniech od sąsiedniej farmy. Według ojca Sarah w domu,
który należał do niejakiego Foote'a, od kilku lat nikt już
nie mieszkał. Mimo wszystko postanowiliśmy to sprawdzić i
gdy okazało się, że dom stoi zupełnie pusty, wjechaliśmy z
całym sprzętem na podwórko.
Wyjaśniłam Hawkinsowi sytuację, podczas gdy dwoje techników
wyjmowało z furgonetki aparaty, łopaty, ekrany i niezbędny
w tej sytuacji sprzęt.
- To może być padlina - powiedziałam, czując wyrzuty sumienia,
że wzywam ludzi w sobotnie popołudnie.
- Albo żona jakiegoś faceta z siekierą w głowie. - Hawkins
wyciągnął ze swojego wana worek na zwłoki. - Przewidywanie
nie należy do naszych obowiązków.
Joe Hawkins zajmował się wyciąganiem sztywniaków od czasu
gdy DiMaggio i Monroe pobrali się w 1954 i nieuchronnie zbliżał
się do emerytury. Z takim stażem miał naprawdę wiele do opowiadania.
W tamtych czasach sekcje zwłok odbywały się w maleńkich pokoikach
więziennych podziemi, wyposażonych zaledwie w stół i umywalkę.
Kiedy w latach osiemdziesiątych Północna Karolina unowocześniła
w końcu swój system dochodzeniowy, a okręgowe biuro lekarza
sądowego hrabstwa Mecklenburg zostało przeniesione do swej
obecnej siedziby, Hawkins zabrał ze sobą tylko jedną pamiątkę:
zdjęcie z autografem Joltin' Joego. Fotografia ta nadal stała
na biurku w jego gabinecie.
- Jeśli to coś poważnego, pozwolisz mi zadzwonić do doktora
Larabee'ego. Zgoda?
- Zgoda - odparłam.
Po tych słowach Hawkins zatrzasnął podwójne drzwi vana. Patrząc
na niego, nie mogłam przestać myśleć o tym, jak bardzo praca
wpłynęła na jego fizjonomię. Wychudzony niczym zwłoki, z zapuchniętymi,
podkrążonymi oczami, krzaczastymi brwiami i farbowanymi na
czarno zaczesanymi do tyłu włosami, Hawkins wyglądał jak śledczy
z najlepszych hollywoodzkich produkcji.
- Myślicie, że będziemy potrzebowali oświetlenia? - spytał
jeden z techników. Jak się okazało, była to młoda kobieta
po dwudziestce, z plamistą cerą i okularami w drucianych oprawkach.
- Zobaczymy, jak nam pójdzie.
- Wszystko gotowe?
Spojrzałam na Hawkinsa, który w milczeniu skinął głową.
- A zatem bierzmy się do roboty- powiedziała dziewczyna.
Poprowadziłam ich w głąb lasu, gdzie przez kolejne dwie godziny
robiliśmy zdjęcia, czyściliśmy teren, pakowaliśmy wszystko
do toreb i - zgodnie z protokołem lekarza sądowego - oznaczaliśmy
każdy szczegół maleńkimi metkami.
W panującym upale nie poruszył się żaden liść. Mokre włosy
kleiły się do szyi i czoła, a ubrania nasiąkały potem pod
kombinezonem, który Hawkins przywiózł na miejsce specjalnie
dla mnie. Mimo iż użyliśmy niezliczonych ilości preparatu
Deep Woods, komary ucztowały na niemal każdym milimetrze odsłoniętego
ciała. Przed piątą wiedzieliśmy już z czym mamy do czynienia.
Ktoś umieścił w płytkim grobie wielki czarny worek na śmieci,
a następnie przysypał go ziemią i liśćmi. Niebawem wiatr i
erozja zrobiły swoje, odsłaniając kawałek plastiku. Reszty
dopełnił Boyd.
Pod pierwszym workiem znaleźliśmy kolejny. Choć oba wciąż
były związane, oprócz rozdarć i dziur, które były na nich
jeszcze przed naszym przybyciem, bijący z ich wnętrza odór
nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Był to słodkawy, cuchnący
smród rozkładającego się mięsa.
Fakt, że szczątki zapakowano w worki, zaoszczędził nam wiele
cennego czasu. Przed szóstą usunęliśmy obie torby, zapakowaliśmy
je w worki na ciała i bezpiecznie umieściliśmy w vanie. Upewniwszy
się, że dziewczyna w drucianych okularach i jej partner dadzą
sobie radę, Hawkins pojechał do kostnicy.
Przez kolejną godzinę przeczesywaliśmy teren, jednak ani ziemia,
ani płytki grób nie odsłoniły przed nami żadnych rewelacji.
Przed siódmą trzydzieści spakowaliśmy sprzęt i ruszyliśmy
w kierunku miasta.
O dziewiątej byłam pod prysznicem; wykończona, zniechęcona
i zła na siebie, że wybrałam sobie taki zawód.
Akurat teraz, kiedy powoli zaczynałam nadrabiać zaległości,
w moim życiu pojawiły się dwa przeklęte dwustulitrowe worki
wypełnione mięsem.
Niech to szlag!
Jakby tego było mało, miałam w perspektywie opiekę nad ważącym
ponad trzydzieści kilo psiskiem.
Cholera!
Wcierając szampon, rozmyślałam o nadchodzącym dniu i przyjeżdżającym
z wizytą gościu. Czy dam radę uporać się z zawartością worków,
zanim spotkamy się na lotnisku?
Wyobraziłam sobie jego twarz i żołądek ścisnął mi się ze strachu.
Chryste.
Czy ten pomysł z randką naprawdę był aż tak dobry? Przecież
nie widzieliśmy się, odkąd pracowaliśmy razem w Gwatemali.
Wówczas wspólne wakacje zdawały się czymś naprawdę fajnym.
Oboje pracowaliśmy pod ogromną presją. Tamto miejsce. Okoliczności.
Smutek, który czuliśmy, obcując z takim ogromem śmierci.
Spłukałam włosy.
Nigdy jednak nie doszło do wspólnych wakacji. Sprawa dobiegła
końca. Byliśmy w drodze, jednak zanim dotarliśmy do La Aurora
International, odezwał się jego pager. Z żalem, ale posłuszny
swym obowiązkom, musiał wyjechać.
Wyobraziłam sobie twarz Katy, którą widziałam dziś na pikniku
i wówczas, gdy zobaczyła znalezisko Boyda. Czy moja córka
myślała poważnie o tym urzekająco przystojnym Palmerze Cousinsie?
Czy zamierzała rzucić szkołę tylko po to, by być blisko niego?
Może istniały inne powody, o których nie miałam pojęcia?
Co takiego niepokoiło mnie w tym człowieku? Czy ten "chłopiec",
jak nazywała go Katy, był po prostu zbyt przystojny? Czy byłam
aż tak ograniczona, że zaczynałam oceniać ludzi po tym, jak
wyglądali?
W tej sprawie nie mogłam nic poradzić. Katy była dorosła.
Zrobi, co będzie chciała. Nie miałam już kontroli nad jej
życiem.
Namydliłam się migdałowo-miętowym żelem pod prysznic i wróciłam
myślami do plastikowych worków.
Przy odrobinie szczęścia, może okaże się, że to kości zwierzęcia.
A co, jeśli nie? Co, jeśli teoria Hawkinsa okaże się prawdą?
Woda zrobiła się chłodna, a chwilę później była już zupełnie
zimna. Wyszłam spod prysznica i owinęłam się ręcznikiem. Drugim
okręciłam mokre włosy i poszłam do łóżka.
" Wszystko będzie dobrze" - pocieszałam się w duchu.
Błąd.
Wszystko było źle, jeszcze zanim miało się zrobić naprawdę
fatalnie.
Podyskutuj
o książce
Kup w: |
|
Znajdź
na aukcji: AUKCJE ŚWISTAK.PL: KRYMINAŁY |
|
|
:: Beletrystyka
:: Podręczniki
:: Wspomnienia
:: Kryminały
:: Inne
:: Po angielsku
W dziale "Popularne":
:: As w rękawie
:: Adwokat
:: Colorado Kid
:: Cień znad jeziora
:: Decathexis
:: Deja Dead
:: Diabelska przypadłość
:: Giń
:: Kryminały
:: Krwawe zbrodnie
:: Komisarz Maciejewski
:: Kości w proch
:: Koszmar na miarę
:: Nagie kości
:: Największa przyjemność świata
:: Okruchy śmierci
:: Predator
:: Poniedziałkowa żałoba
:: Pogrzebane tajemnice
:: Śmiertelny koktajl
:: Śmierć za dnia
:: Ślad
:: Uwikłany
:: Wyspa Psów
:: Zegarmistrz
:: Zabójcza podróż
:: Zakopane: Luftkurort 1940
|