strona:
1, 2
następna>>
Piotr Listkiewicz
CZŁOWIEK Z MAREE
TAJEMNICA "CZŁOWIEKA Z MARREE"
W pierwszych dniach lipca 1998 roku właściciel pubu w William
Creek w Australii Południowej, ok. 700 km na północny zachód od
Adelajdy, otrzymał fax z informacją, że na pustyni, na południe
od słonego jeziora Eyre jest wielki rysunek Aborygena. Odbiorca
uznał to za głupi żart i fax powędrował do kosza. Jednakże 26
lipca pilot prywatnego samolotu, Trec Smith, zajmujący się lotami
czarterowymi z turystami, podał przez radio wiadomość do swojej
bazy w Marree, że 60 km. na zachód od tej miejscowości zauważył
olbrzymi rysunek Aborygena prawdopodobnie w jakiś sposób "wydrapany"
na niewielkim płaskowyżu ok. 8 km od południowej odnogi jeziora.
Pilot krążył kilka minut nad rysunkiem i wykonał serię zdjęć,
po czym wrócił do Marree. Ludzie w miasteczku o populacji 80 osób
nie bardzo dowierzali, ale kilkanaście osób udało się nad to miejsce
paroma samolotami.

Wielkość rysunku jest szokująca wykraczając ponad największe
rysunki z Nazca, czyli jest największym artefaktem tego typu na
Ziemi. Wzrost Aborygena od czubka głowy do palców stopy wynosi
2,64 km, zaś od końca kija do palców stopy ma 3,45 km. Jego kontur
ma długość 28 km, szerokość konturu 35 m., a głębokość 30 cm.
Rysunek jest wyryty w cienkiej warstwie gleby pokrywającej skaliste
podłoże w kolorze rudo-czerwonym, dlatego na pierwszym zdjęciu
satelitarnym kontur jest ciemny. Choć cały płaskowyż jest gęsto
pokryty wielkimi i mniejszymi głazami, na liniach konturu nie
ma ich zupełnie, co stwarza podejrzenie, że zostały jakoś usunięte.
Po kilku dniach ten sam fax przyszedł do pubu w miasteczku Marree
z załączonym zdjęciem. Dlaczego akurat do pubu? Otóż w tego typu
małych osadach pub jest najważniejszym miejscem, bo poza alkoholem
posiada agencję bankową, pocztę, fotokopiarkę, komputer i maszynę
faxową, a często również stację benzynową i sklep spożywczo-przemysłowy.
Połączenie ze światem pozwala na bieżącą informację mieszkańców
- tam też skupiają się i rozprzestrzeniają wszystkie plotki. Treść
faxu była podejrzana i wskazywała na to, że autorem był Amerykanin
lub ktoś podszywający się pod Amerykanina. Odległości były podane
w milach, zaś data i czas w systemie amerykańskiej armii - data
została napisana odwrotnie, tzn. najpierw rok, potem miesiąc i
na końcu dzień, zaś czas na 24-godzinną modłę. A zatem w ten sam
sposób jak to się teraz pisze w Polsce, jednakże tego rodzaju
oznaczanie daty i czasu jest w Australii prawie nie znane. Poza
tym użyto terminu "rezerwat Aborygenów", zaś w Australii
oficjalnie nie ma rezerwatów, a większość Aborygenów skoszarowana
jest w tzw. "misjach" lub "osiedlach dla krajowców"
(Indigenous People's Settlement). W faxie były współrzędne geograficzne
wskazujące dokładne położenie miejsca podane w stopniach, minutach
i sekundach, czyli dane, których w Australii zwyczajni ludzie
nie używają. Była również wzmianka o "kulcie Dawida",
z którym związana jest kompromitująca Amerykę masakra w osiedlu
Waco w latach 90tych.
Wiadomość lotem błyskawicy obiegła najpierw Australię, a następnie
cały świat. Mailom, faxom i telefonom nie było końca. W kilka
dni po odkryciu ukazał się artykuł na ten temat w wiodącym dzienniku
australijskim "The Australian". Biura podróży we wszystkich
miastach zaczęły zapisywać turystów na wycieczki. Miasteczko obudzilo
się z wieloletniego letargu i co bardziej przedsiębiorczy mieszkańcy
zacierali ręce, planując produkcję i sprzedaż koszulek, czapek
i innych pamiątek z wizerunkiem Aborygena dla spodziewanego boomu
turystycznego. Właściciele pubu, stacji benzynowej i nielicznych
sklepików przewidywali zwiększenie dochodów o tysiące procent.
W międzyczasie na miejsce przybyła komisja rządowa i jak się
zdaje przedstawiciele wojskowego wywiadu i kontrwywiadu. Po paru
dniach grupa odleciała i od tego momentu zapanowała zmowa milczenia.
Gazety umilkły tak samo nagle jak się odezwały, większość zdjęć
skonfiskowano, zaś na Oodnadatta Track, w miejscu skąd było najbliżej
do rysunku postawiono posterunek policji, który bronił dostępu.
Wspomniany artykuł w "Australianie" ograniczył się
do przedstawienia paru ogólnie znanych faktów oraz kilku ostrożnych
hipotez. Najwięcej miejsca poświęcono protestom "zielonych',
którzy z oburzeniem orzekli, że jacyś wandale dopuścili się gwałtu
na "australijskiej ziemi", tworząc gigantyczne graffiti.
Odezwali się "biali" obrońcy praw Aborygenów twierdząc,
że zakpiono sobie z prawowitych właścicieli tych terenów, obrażono
ich i zrobiono im niepowetowaną krzywdę. Nb. żaden prawdziwy Aborygen
z plemienia zamieszkującego te tereny nie miał możliwości się
wypowiedzieć i jak się zdaje, żaden z nich nie uważał rysunku
za obrazę. Odezwali się moraliści, którzy oburzali się na obecność
"pornografii" widocznej z wysokości wielu kilometrów.
Antropolodzy i etnolodzy zastanawiali się z jakiego plemienia
mógł być ów Aborygen i doszli do wniosku, że prawdopodobnie rysunek
jest podobizną mężczyzny z miejscowego plemienia Pitjantiatjara
i jest fałszerstwem, bo - jak autorytatywnie stwierdzono - miejscowe
plemiona nie używały kija do polowań (sic!). Różni 'biali"
specjaliści od spraw Aborygenów twierdzili, że mężczyzna zamierza
rzucić bumerangiem, ale został on narysowany pod takim kątem,
że nie widać jego krzywizny, jednakże ktoś kto na własne oczy
widział człowieka rzucającego tym cudownym narzędziem, dobrze
wie, że przy takim ułożeniu ręki i dłoni krzywizna powinna być
widoczna. Jeszcze inni byli zdania, że Aborygen właśnie rzucił
oszczepem i w dłoni została mu dźwignia, zwana woomera, przyspieszająca
lot oszczepu i jego zasięg. Ta ostatnia koncepcja jest oczywiście
błędna, bo jak widać na zdjęciu, Aborygen ma dopiero zamiar rzucić
kijem. Gdyby wyrzucił oszczep jego lewa ręka byłaby z lewej strony
głowy i całe ciało pochylałoby się w lewą stronę, zaś woomera
byłaby trzymana w dłoni inaczej. Koncepcja woomery była, jak się
zdaje, grubymi nićmi szytą próbą zwrócenia uwagi na miasteczko
o tej samej nazwie, w okolicy którego zlokalizowana jest amerykańska
baza lotnicza. Oto w jaki sposób odbywają się zza biurek i komputerowych
monitorów naukowe spekulacje akademików, którzy nigdy nie pofatygowali
się w australiski "outback", aby zobaczyć coś na własne
oczy, ale oczywiście wszystko wiedzą lepiej.

Tuż przed napisaniem wspomnianego artykułu w 'Australianie",
odgrzebano w dokumentalnych zbiorach oryginał znanej ryciny zrobionej
prawdopodobnie pod koniec XIX, która jest identyczna z rysunkiem
na pustyni. Od razu upadła koncepcja celowej pornografii, tzn.
twierdzeń moralistów, że odwzorowanie rysunku z jakiegoś starego
zdjęcia lub ryciny, było rozebraniem Aborygena, który przecież
do oryginalnego zdjęcia lub dzieła sztuki nie mógł pozować w tak
nieprzyzwoity sposób. Wprawdzie Aborygeni w tamtych czasach faktycznie
chodzili i polowali nago, ale gdy przychodziło do spotkań z różnymi
paniami i panami z organizacji charytatywnych i kół rządowych,
wymagano od nich, żeby się ubierali zgodnie z wiktoriańskimi zasadami
przyzwoitości tamtego okresu. Wyśmiano również twierdzenia jakiegoś
antropologa upierającego się, że narząd płciowy Aborygena jest
nieproporcjonalnie duży...
Końcowa część artykułu to spekulacje w jaki sposób wykonano rysunek,
kto mógł to zrobić i po co. Przedstawione koncepcje były tyleż
naiwne co nieprawdziwe. Jedna z ciekawszych i nb. najbliższych
prawdy mówiła, że amerykański kontygent bazy lotniczej w okolicach
miasteczka Woomera miał się zmienić, więc jacyś żołnierze postanowili
sobie zażartować na pożegnanie i przy pomocy ciężkiego sprzętu
budowlanego wykonali rysunek. Jednakże ich dowódca oprowadził
dziennikarzy po bazie, gdzie takich maszyn nie było i nie mogło
być, bo Amerykanie zajmowali się działaniami w powietrzu, a nie
na powierzchni Ziemi. Podejrzenia były uzasadnione, ponieważ tak
idealnego konturu nie da się wytyczyć inaczej jak za pomocą geodezji
satelitarnej, do której oczywiście niewielu ma dostęp. Również
zdjęcia satelitarne nie były dostępne cywilom, za wyjątkiem być
może meteorologów. Google Maps i Google Earth też jeszcze wtedy
nie było. A więc to rudo-czerwone zdjęcie na pewno ma pochodzenie
wojskowe.
Podejrzenie padło również na Aborygenów. W związku ze zbliżającymi
się Igrzyskami Olimpijskimi społeczność aborygeńska zapowiedziała
uliczne protesty domagające się uznania ich praw, oddania ich
odwiecznych terytoriów oraz przeprosin i rekompensaty za skradzione
dzieci. Proceder ten, skrzętnie ukrywany przed światową opinią
publiczną i ONZem, trwał nieprzerwanie od wczesnych dekad XIX
w. do lat 70tych, a nawet w niektórych stanach do lat 80-tych
XX w. Rysunek 'Człowieka z Marree" uznano za demonstrację
obecności i świadomości aborygeńskiej. Jednakże australijscy Aborygeni
nie mają ani odpowiedniego ciężkiego sprzętu budowlanego, ani
środków transportu, który mógłby przewieźć buldożery, ani dostępu
do systemów satelitarnych.
W Melbourne i w Adelajdzie działał artysta plastyk, który zajmował
się grafiką naziemną i całkiem nieźle zarabiał wykonując loga
różnych firm, których właściciele chcieli, aby były widoczne z
powietrza. Robił na ogół mozaiki z różnych kolorowych krzewów
i kwiatów. Wyznaczał kontury przy pomocy teodolitu, palików i
liny, następnie mała koparka wygarniała ziemię, po czym ogrodnicy
przywozili ogrodową glebę, nawóz i sadzonki. Po przyjęciu się
roślin zakwitały kwiaty i mozaika była gotowa. Jednakże artysta
nie przyznał się do "Człowieka z Marree", a dowiedziawszy
się gdzie to jest i jakiej wielkości, po prostu wyśmiał dziennikarzy.
Pokazał im zdjęcia swoich o wiele mniejszych prac, za które brał
od 30 do 100 tys. dolarów. "Kto by mi za to zapłacił?"
- powiedział ze śmiechem.
strona: 1, 2
następna>>
Skomentuj artykuł na forum
|
|