Nie pójdę, tu będę leżał... i się rozkładał
Jak mawiają - w życiu pewne są tylko dwie rzeczy: śmierć i podatki.
Jak dodaje nieśmiertelny Pan Pratchett: ale śmierć nie nęka nas
co roku. Niestety ma tą paskudną cechę, że prędzej czy później
przytrafia się każdemu. Na dodatek możliwa jest również opcja,
że osobliwie w nienaturalny sposób. Może nas np. ktoś zakatrupić
podstępem. A jak wiadomo, podstępnemu katrupicielowi niekoniecznie
może zależeć, żeby nas, a raczej nasze szacowne zwłoki, ktoś szybko
odnalazł. Nie ma ciała - nie ma sprawy. Tak więc istniej również
opcja, iż zostaniemy gdzieś ukryci i to na tyle dobrze, że szanse
znalezienia nas będą mizerne. I np. miną lata, aż wreszcie będziemy
mieli możliwość nastraszenia potencjalnego znalazcy. Możemy być
już wówczas w formie bardzo kościstej, z wiecznym uśmiechem na
czaszce. Albo, że tak ładnie powiem, lekko zdekomponowani przez
okoliczną faunę, zazwyczaj wykazującą niezdrowe zainteresowanie
naszym fizycznym jestestwem.
Sprawimy wówczas niezły kłopot tzw. organom śledczym, których
zadanie wcale nie będzie takie łatwe. Nie musimy nawet być porządnie
prezentującym się szkieletem, żeby zdjęcie z dowodu osobistego
nie wystarczyło do identyfikacji.
Inną, nie mniej ważną sprawą jest ustalenie czasu, w którym to
dopadło nas przeznaczenie. Mądre gremium entomologów, antropologów
sadowych i lekarzy medycyny sądowej będzie się głowić, ile to
dni, miesięcy, lat temu rozstaliśmy się z tym gorszym ze światów.
I pewnie w końcu zawyrokują, z mniejszym lub większym prawdopodobieństwem.
Tylko skąd oni tak dokładnie to wiedzą? Ano, z doświadczenia,
niekoniecznie swojego. Jednym z miejsc, gdzie takie doświadczenie
jest zbierane planowo, hurtowo i metodycznie jest tzw.
Trupia Farma znajdująca się w Knoxville
i jako University of Tennessee Anthropological Research
Facility będąca częścią Uniwersytetu Tennessee. Jest
to miejsce, delikatnie mówiąc, mocno nietypowe.

Obiekt, pieszczotliwie zwany "Body Farm",
został założony w 1981 roku przez dr Billa Bassa,
profesora antropologii na Uniwersytecie w Tennessee. Zanim Body
Farm powstała, informacje na temat rozkładu ciała człowieka były
zadziwiająco niewystarczające. Np. wystąpił przypadek, że dr Bass
został poproszony o oszacowanie przedziału czasowego śmierci pewnego
mężczyzny. Konwencjonalne metody wskazały, że ciało przeleżało
około roku. Później inne dowody wykazały, że nieszczęśnik zginął
w wojnie secesyjnej. Dr Bass postanowił coś z tym zrobić. Jak
stwierdził w jednym z wywiadów:
"...Nie wiedziałem np. nic o robakach (żerujących na
ciele) i pomyślałem, że jeśli będę rozmawiać z policją, jak długo
ktoś nie żyje, lepiej wiedzieć coś o tym. Więc jesienią 1971 roku
poszedłem do dziekana i powiedziałem, że potrzebowałbym ziemi,
na której mogę poukładać zwłoki. To były początki Body Farm..."
W USA istnieją cztery tego rodzaju obiekty, ale ten jest pionierski
i największy. Placówka jest zalesioną działką o powierzchni 1
ha, otoczoną ogrodzeniem z drutu kolczastego. Płot jest szczelnie
"zabity dechami" a na całej jego długości wiszą tabliczki
z ostrzeżeniami: "Research Facility. BIOHAZARD. Wstęp wzbroniony."
2,5 - hektarową działkę wypełnia około 150 zwłok w różnym stanie
rozkładu. Są tam nieboszczycy ubrani i nagie ciała, leżą w słońcu
i cieniu, w wodzie. Zamykani są w samochodach, przykrywani różnymi
materiałami, umieszczani za szybami. To pozwala na zbadanie jak
i w jakim czasie rozkłada się ludzkie ciało, biorąc pod uwagę
wpływ wywierany na nie przez takie czynniki zewnętrzne jak temperatura,
rodzaj gleby, wilgotność powietrza. Body Farm to nie miejsce dla
wrażliwych. Powolny rozkład wydziela obrzydliwy zapach zgnilizny.
Ale dla niektórych jest rajem. Dotycz to przede wszystkim robaków,
uważających nieżywych nas za rarytas kulinarny. Ustalenie momentu
zgonu może ułatwić np. obserwacja rozwoju larw w ciele.
Celem powstania tego upiornego miejsca, jest badanie procesu
rozkładu ciała ludzkiego w naturalnym otoczeniu. Po to, aby przykładowo
nie wzięto naszego przystojnego szkieletu za żołnierza z drugiej
wojny światowej, naszemu katrupicielowi się nie upiekło, a my
doczekali porządnego pogrzebu i właściwego nazwiska na pomniku.
No dobra, zapytacie, a skąd tam biorą się obiekty badań? Czy
szacowni profesorowie i ogarnięci chęcią nauki studenci wykradają
je podstępnie z sądowej kostnicy nocą ciemną? Otóż nie, wyobraźcie
sobie, że ciała biorą się...z darów. Ludzie zapisują swoje zwłoki
farmie, wiedząc jak ważne prowadzone są tam badania. Niektóre
z ciał leżał nieodebrane w kostnicach, ale ponad 300 osób dobrowolnie
przekazało swoje ciała Body Farm. Około 120 jednostek jest oddawane
do zakładu co roku. Jednakże jednym z pierwszych badanych tu "obiektów"
nie był wcale człowiek, ale Pig Doe, wieprz którego znieczulono
i zastrzelono na terenie obiektu.
Dr Bass wycofał się już z nauczania, ale nadal stoi na czele
Centrum Antropologii Sądowej. Napisał też kilka książek o swoich
doświadczeniach na farmie. Prace są pionierskie, choć warunki
pracy oczywiście przykre (nie narzekajcie zatem na swoją firmę,
bo porównanie jest żadne, no chyba że jesteście grabarzami). Ale
owoce jego badań pomogły rozwiązać wiele tajemniczych zbrodni.
W 2006 r. jeszcze jedna tego rodzaju farma powstała w Western
Carolina University, ale gdzie indziej liczne wysiłki zostały
wstrzymane ze względu na sprzeciw mieszkańców. Nie można było
zbudować jej np. także w San Marcos, bo krążące sepy zakłóciłyby
funkcjonowanie niedalekiego lotniska (za to dostarczyły nowego
obszaru badań dotyczących wpływu sępów na szybkość rozkładu).
Makabryczne? No cóż, nikt nie powiedział, że wszystkie ważne
odkrycia muszą przebiegać w miłych okolicznościach.
|
|